07-16-2009, 09:42 AM
Co najdziwniejsze w Tygodniku Powszechnym. Ale wart przeczytania. Opisana tam jest historia handlu diamentami, głównie w Nowym Jorku.
"Pomimo zawrotnego rozwoju technologii komunikacyjnych, większość transakcji – tak między hurtownikami, jak i detalistami – zawierana jest w cztery oczy, z przestrzeganiem niemal identycznego rytuału jak ten, który towarzyszył wymianie w bursach diamentowych renesansowej Antwerpii.
Strony spotykają się przy jednym ze stołów w głównej sali DDC albo w prywatnym biurze; rzadko ograniczają się do rozmów wyłącznie o interesach – w końcu wszyscy się tu znają, czasem nawet od wielu pokoleń, bo wiedza i umiejętności w brylantowym biznesie często przechodzą z ojca na syna, a ciągłość zawodowej tradycji u najbardziej wpływowych rodzin sięga czterech lub pięciu pokoleń. Rozmawia się więc o rodzinach i o starych znajomych, wymienia informacje, żarty i plotki.
Przedmiot transakcji – zwykle zawinięty w papierową paczuszkę – zostaje odpakowany, zaprezentowany, obejrzany, skomentowany, czasem wzięty w depozyt na kilka dni. Co niepojęte, zważywszy ogromną wartość każdego diamentowego okrucha – nie praktykuje się kaucji za wypożyczony diament. Nie ma także zwyczaju sporządzania wielostronicowych, obwarowanych zastrzeżeniami umów. Gdy zainteresowani dobiją targu, brylant zostaje "zakaszetowany", czyli zamknięty w papierowej kopercie, na której odręcznie odnotowuje się warunki kupna i sprzedaży. Na znak zawarcia umowy zostaje wygłoszone tradycyjne błogosławieństwo "mazel und brucha", a strony wymieniają uścisk dłoni."
Jest tam więcej takich smaczków.
http://wiadomosci.onet.pl/1566275,1292,1,kioskart.html
"Pomimo zawrotnego rozwoju technologii komunikacyjnych, większość transakcji – tak między hurtownikami, jak i detalistami – zawierana jest w cztery oczy, z przestrzeganiem niemal identycznego rytuału jak ten, który towarzyszył wymianie w bursach diamentowych renesansowej Antwerpii.
Strony spotykają się przy jednym ze stołów w głównej sali DDC albo w prywatnym biurze; rzadko ograniczają się do rozmów wyłącznie o interesach – w końcu wszyscy się tu znają, czasem nawet od wielu pokoleń, bo wiedza i umiejętności w brylantowym biznesie często przechodzą z ojca na syna, a ciągłość zawodowej tradycji u najbardziej wpływowych rodzin sięga czterech lub pięciu pokoleń. Rozmawia się więc o rodzinach i o starych znajomych, wymienia informacje, żarty i plotki.
Przedmiot transakcji – zwykle zawinięty w papierową paczuszkę – zostaje odpakowany, zaprezentowany, obejrzany, skomentowany, czasem wzięty w depozyt na kilka dni. Co niepojęte, zważywszy ogromną wartość każdego diamentowego okrucha – nie praktykuje się kaucji za wypożyczony diament. Nie ma także zwyczaju sporządzania wielostronicowych, obwarowanych zastrzeżeniami umów. Gdy zainteresowani dobiją targu, brylant zostaje "zakaszetowany", czyli zamknięty w papierowej kopercie, na której odręcznie odnotowuje się warunki kupna i sprzedaży. Na znak zawarcia umowy zostaje wygłoszone tradycyjne błogosławieństwo "mazel und brucha", a strony wymieniają uścisk dłoni."
Jest tam więcej takich smaczków.
http://wiadomosci.onet.pl/1566275,1292,1,kioskart.html